(...) W nocy
przyśniła mu się dziewczyna z książki. Widział ją jak kroczy w mroku,
oświetlana przez wiązkę słabego światła, które z ciemności wyodrębniło
atrakcyjne kobiece kształty, zgrabne nogi, zarys bioder i piersi. Krótkie włosy
odsłaniały delikatne ramiona i szyję. Wydawało mu się, że otwiera usta, woła
go, ale nie wydobywa głosu. Chciał podbiec do niej, poczuł jednak, że zabolał
go lewy bok i jest mu jakoś twardo. Obudził się leżąc na podłodze obok łóżka.
Wgramolił się z powrotem i oparł o ścianę, przy, której stało łóżko.
Zrezy-gnowanym wzrokiem rozglądał się po swoim mieszkaniu. Chyba już nigdy nie
uwolni się od tej fobii. Jego myśli uparcie powracały do treści książki z coraz
większą intensywnością i za-angażowaniem. Do rozpaczy doprowadzała go ostatnia
scena z jej udziałem, gdy ze łzami w oczach żegnała się ze starszą towarzyszką.
Miał ochotę wyć i wewnętrznie to robił. Czuł pustkę jak po stracie najbliższej
osoby. Zaczął poważnie obawiać się o siebie. Czy skończy w zakładzie dla
obłąkanych pośród innych nieszczęśników z urojeniami?
Niedzielę
przeleżał w łóżku do późnego popołudnia. Ubrał się, nieco odświeżył i wybrał
się do najbliższego osiedlowego sklepiku, gdyż lodówka, która nigdy nie była
szczególnie za-opatrzona, teraz wiała pustką. Przed blokiem minął ławkę
tradycyjnie obsypaną kilkoma ogo-lonymi dresiarzami w wieku nastoletnim.
Podziwiał ich przebogate słownictwo składające się zasadniczo dwóch lub trzech wyrazów
oznaczających męskie i kobiece organy płciowe, przez nich używane jednak w
dowolnych znaczeniach. Nazywał ich uczonymi w mowie. Przeszedł obok ignorując
tępe, prowokacyjne spojrzenia. W ciasnym, spożywczo-monopolowym bla-szaku,
gdzie żywność była skromnym dodatkiem do wódki, piwa, taniego wina i
papierosów, kupił pakowany ser w plastrach i również pakowane chrupkie
pieczywo, jedyne produkty na-dające się do spożycia bez nadmiernego ryzyka
zatrucia. Jego zakupy wzbudziły kpiący uśmieszek osiedlowego menela,
tradycyjnie sięgającego po setkę i najtańsze piwo, którego nazwa i miejsce
produkcji pozostawały wielką tajemnicą. Żująca gumę ekspedientka również
dziwnie spoglądała na Macieja i o wiele bardziej życzliwie na menela, z którym
zamieniła nawet kilka słów, doskonale rozumiejąc chrapliwy bełkot. Maciej
doszedł do wniosku, że jego szaleństwo jest już chyba widoczne na zewnątrz.
Czmychnął ze
sklepiku i odszedł kilkanaście metrów. Wtedy podszedł do niego jakiś
nieznajomy. Był mniej więcej w tym samym wieku i podobnego wzrostu, co Maciej.
Nosił je-ansy i niebieską koszulę. Ciemne włosy przycięte tak krótko, że
prześwitywała skóra. Zarost na twarzy miał taką samą długość jak włosy.
- Dzień
dobry, nazywam się Rafał Moraski – przedstawił się – proszę poświęcić mi
tro-chę czasu.
- O co
chodzi? Nie znam pana? – Maciej spoglądał na niego z nieufnością.
- Wiem, że
próbował pan namówić Albina Kowalika do napisania kontynuacji jego po-wieści, w
której odmieniłby los młodej bohaterki, pozostawionej w innym wymiarze –
Moraski przeszedł od razu do tematu.
- Jest pan
dziennikarzem z jakiegoś brukowca – założył Maciej. – Nie dopadliście mnie pod
komisariatem na Kochanowskiego, więc próbujecie teraz.
Pokręcił
głową.
- Nie jestem
dziennikarzem, ale dowiedziałem się o panu z mediów.
- To kim pan
jest i czego pan chce? A może Kowalik jednak złożył pozew i wynajął adwokata –
przestraszył się Maciej.
- Nie mam nic
wspólnego z Kowalikiem, przychodzę we własnym imieniu. Jestem jezu-itą.
- Kim?
- Jezuitą.
- Duchowny?
- Można do mnie
mówić po prostu Rafał.
- Występuje
ojciec w cywilu? – Maciej nie zamierzał się spoufalać.
- Habit lub
koloratka za bardzo rzucałby się w oczy, a mnie zależy na dyskrecji.
- Wie ojciec,
na czym mnie zależy? Na odpoczynku. Zamierzam wyciszyć się we wła-snych
czterech ścianach, a jutro powrócić do normalności.
- Odnosi pan
wrażenie jakby dziewczyna z książki nie była tylko fikcją, ale żywą osobą,
której trzeba pomóc – jezuita patrzył Maciejowi prosto w oczy.
- Tak
napisały gazety? – Maciej nie potrafił zapanować nad swoim zaniepokojeniem.
- Ja tak
uważam.
- Proszę
zostawić mnie w spokoju. Żałuję tego, co zrobiłem i nie mam zamiaru do tego
wracać – to mówiąc wyminął jezuitę i zamierzał ruszyć dalej.
- A gdyby okazało
się, że to pan ma rację? – Nie dawał za wygraną. (...)