czwartek, 26 lipca 2012

Fragment II rozdziału


(...) W nocy przyśniła mu się dziewczyna z książki. Widział ją jak kroczy w mroku, oświetlana przez wiązkę słabego światła, które z ciemności wyodrębniło atrakcyjne kobiece kształty, zgrabne nogi, zarys bioder i piersi. Krótkie włosy odsłaniały delikatne ramiona i szyję. Wydawało mu się, że otwiera usta, woła go, ale nie wydobywa głosu. Chciał podbiec do niej, poczuł jednak, że zabolał go lewy bok i jest mu jakoś twardo. Obudził się leżąc na podłodze obok łóżka. Wgramolił się z powrotem i oparł o ścianę, przy, której stało łóżko. Zrezy-gnowanym wzrokiem rozglądał się po swoim mieszkaniu. Chyba już nigdy nie uwolni się od tej fobii. Jego myśli uparcie powracały do treści książki z coraz większą intensywnością i za-angażowaniem. Do rozpaczy doprowadzała go ostatnia scena z jej udziałem, gdy ze łzami w oczach żegnała się ze starszą towarzyszką. Miał ochotę wyć i wewnętrznie to robił. Czuł pustkę jak po stracie najbliższej osoby. Zaczął poważnie obawiać się o siebie. Czy skończy w zakładzie dla obłąkanych pośród innych nieszczęśników z urojeniami?
Niedzielę przeleżał w łóżku do późnego popołudnia. Ubrał się, nieco odświeżył i wybrał się do najbliższego osiedlowego sklepiku, gdyż lodówka, która nigdy nie była szczególnie za-opatrzona, teraz wiała pustką. Przed blokiem minął ławkę tradycyjnie obsypaną kilkoma ogo-lonymi dresiarzami w wieku nastoletnim. Podziwiał ich przebogate słownictwo składające się zasadniczo dwóch lub trzech wyrazów oznaczających męskie i kobiece organy płciowe, przez nich używane jednak w dowolnych znaczeniach. Nazywał ich uczonymi w mowie. Przeszedł obok ignorując tępe, prowokacyjne spojrzenia. W ciasnym, spożywczo-monopolowym bla-szaku, gdzie żywność była skromnym dodatkiem do wódki, piwa, taniego wina i papierosów, kupił pakowany ser w plastrach i również pakowane chrupkie pieczywo, jedyne produkty na-dające się do spożycia bez nadmiernego ryzyka zatrucia. Jego zakupy wzbudziły kpiący uśmieszek osiedlowego menela, tradycyjnie sięgającego po setkę i najtańsze piwo, którego nazwa i miejsce produkcji pozostawały wielką tajemnicą. Żująca gumę ekspedientka również dziwnie spoglądała na Macieja i o wiele bardziej życzliwie na menela, z którym zamieniła nawet kilka słów, doskonale rozumiejąc chrapliwy bełkot. Maciej doszedł do wniosku, że jego szaleństwo jest już chyba widoczne na zewnątrz.
Czmychnął ze sklepiku i odszedł kilkanaście metrów. Wtedy podszedł do niego jakiś nieznajomy. Był mniej więcej w tym samym wieku i podobnego wzrostu, co Maciej. Nosił je-ansy i niebieską koszulę. Ciemne włosy przycięte tak krótko, że prześwitywała skóra. Zarost na twarzy miał taką samą długość jak włosy.
- Dzień dobry, nazywam się Rafał Moraski – przedstawił się – proszę poświęcić mi tro-chę czasu.
- O co chodzi? Nie znam pana? – Maciej spoglądał na niego z nieufnością.
- Wiem, że próbował pan namówić Albina Kowalika do napisania kontynuacji jego po-wieści, w której odmieniłby los młodej bohaterki, pozostawionej w innym wymiarze – Moraski przeszedł od razu do tematu.
- Jest pan dziennikarzem z jakiegoś brukowca – założył Maciej. – Nie dopadliście mnie pod komisariatem na Kochanowskiego, więc próbujecie teraz.
Pokręcił głową.
- Nie jestem dziennikarzem, ale dowiedziałem się o panu z mediów.
- To kim pan jest i czego pan chce? A może Kowalik jednak złożył pozew i wynajął adwokata – przestraszył się Maciej.
- Nie mam nic wspólnego z Kowalikiem, przychodzę we własnym imieniu. Jestem jezu-itą.
- Kim?
- Jezuitą.
- Duchowny?
- Można do mnie mówić po prostu Rafał.
- Występuje ojciec w cywilu? – Maciej nie zamierzał się spoufalać.
- Habit lub koloratka za bardzo rzucałby się w oczy, a mnie zależy na dyskrecji.
- Wie ojciec, na czym mnie zależy? Na odpoczynku. Zamierzam wyciszyć się we wła-snych czterech ścianach, a jutro powrócić do normalności.
- Odnosi pan wrażenie jakby dziewczyna z książki nie była tylko fikcją, ale żywą osobą, której trzeba pomóc – jezuita patrzył Maciejowi prosto w oczy.
- Tak napisały gazety? – Maciej nie potrafił zapanować nad swoim zaniepokojeniem.
- Ja tak uważam.
- Proszę zostawić mnie w spokoju. Żałuję tego, co zrobiłem i nie mam zamiaru do tego wracać – to mówiąc wyminął jezuitę i zamierzał ruszyć dalej.
- A gdyby okazało się, że to pan ma rację? – Nie dawał za wygraną. (...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz